piątek, 20 września 2013

Rozdział III

   - Czy twój dziadek nadal żyje? - spytałam ostro. Chyba zbyt ostro, bowiem ciemnowłosy chłoptaś skulił się nieco.
   - Nie. Zmarł dwa lata temu. Hej, uspokój się! To nie moja wina!
   Dopiero gdy zaczął wrzeszczeć zorientowałam się, że całą mą osobę otaczają piekielne płomienie. Biała sukienka automatycznie zastąpiona została czarnymi skórzanymi spodniami i wygodnym obcisłym topem z otworami na skrzydła, które stały się smoliście czarne. Na biodrach pewnie spoczywał pas z bronią a w dłoni trzymałam czarny miecz ze zbrojowni samego Szatana. Nawet nie zorientowałam się, kiedy to zrobiłam.
   - Ta, wiem. Chyba, że to ty go zabiłeś.
   - Co? Nie! Zmarł na zawał! Czy mogłabyś łaskawie nie mierzyć tym czymś w moją twarz?!
   Nie słuchałam go. Podrzucałam miecz z jednej dłoni do drugiej gorączkowo usiłując coś wymyślić. Jeśli kogoś naprawdę powinnam się bać, tą osobą był właśnie Raphael. Sprawy nie ułatwiał fakt, że kilka razy próbowałam go zabić. Cholera...
   - Mamy problem, chłoptasiu.
   - My?
   - Tak, my. Planowałam wymazać ci wspomnienia i puścić wolno, jednak skoro widziałeś mojego wuja pozostaje mi zamordowanie cię, a i to nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Mimo wszystko, chwilowo możesz mi się przydać.
   - Wuja? Ten anioł był twoim wujem? I dlaczego miałoby mi grozić jakieś niebezpieczeństwo?
   - Ta, poniekąd był. Chociaż to trochę skomplikowane - odparłam automatyczne, choć byłam pochłonięta czymś zupełnie innym. Był tu, i wiedział, że ja się tu pojawię. Starzec nie żyje, ale przecież złożył przysięgę. A to oznacza, że powierzył swoje zadanie komuś innemu. Co z kolei sprowadza się do tego, że mam przechlapane, bowiem ucieczka nie miała najmniejszego sensu. Jeśli ktoś oczekiwał anioła, na pewno wie już o mojej obecności. Że też nie pomyślałam, żeby się ukryć!
   - A co to oznacza?
   - Nie mamy na to czasu. Musimy się ukryć.
   - Ale dlaczego?
   - Słuchaj, młody śmiertelniku. Mogłabym cię zabić jednym spojrzeniem, jedną myślą nakłonić do robienia rzeczy, których z własnej woli nie zrobiłbyś nigdy w życiu. Ale nie robię tego, więc czy z łaski swojej mógłbyś mi choć po części zaufać? Założę się, że już jestem ścigana. - wysyczałam patrząc mu prosto w oczy. - A teraz chodź tu - warknęłam, wyciągając rękę w jego stronę.
   Spojrzał nieufnie na mą dłoń, jednak nie wykonał najmniejszego ruchu w moją stronę. Klnąc po nosem zrobiłam krok w jego stronę, i zanim zdołał zorientować się w sytuacji, już byliśmy w powietrzu.
   - Ale czad! - krzyknął, gdy trzymając go w pasie mknęłam ku wzgórzom. Muszą być tam jakieś jaskinie.
   - Zamknij oczy, śmiertelny chłoptasiu. Nie ma czasu na zwiedzanie. Polecimy naprawdę szybko.

   Piętnaście minut później, wylądowaliśmy na skraju jednej z jaskiń, w której z powodu braku dostępu ludzka noga nie stanęła od niemal trzech tysięcy lat.
   Wiedziałam gdzie dokładnie można znaleźć pozostałości po ukrytej osadzie, znałam dokładnie jej przeszłość. Znałam każdy tunel tej niezdobytej jaskini.
   Postawiłam śmiertelnika, który oczywiście od razu padł na ziemię. Wzdychając ciężko, postawiłam go na nogi i przytrzymałam za ramię, dopóki nie był w stanie złapać równowagi. To zabawne, jak słabi i silni jednocześnie są śmiertelnicy.
   Kiedy pewniej stanął na nogach, uśmiechnął się do mnie szeroko, niczym mały chłopiec, który dostał właśnie wymarzoną zabawkę.
   - To było genialne! - krzyknął, a jego głos poniósł się echem po jaskini.
   Odwróciłam się w stronę, z której przylecieliśmy. Polana znajdowała się teraz daleko w dole, niedostrzegalna dla zwykłego człowieka. Ja jednak widziałam ją aż nazbyt wyraźnie. Zgodnie z moimi podejrzeniami, spomiędzy drzew jeden po drugim wypadali na nią mężczyźni dzierżąc dzidy i karabiny maszynowe. Jakby to mogło mnie w jakiś sposób zranić...
   - Chodźmy - odezwałam się, a mój głos przepełniony był melancholią. Śmiertelnik bez słowa ruszył za mną.
   Bezwiednie stworzyłam kulę światła, choć mi nie była do niczego potrzebna. Czekał nas godzinny marsz, a ja nie miałam ochoty roztrząsać tego, co się dzieje. Zamiast tego zaczęłam opowiadać o mieszkających tu niegdyś ludziach.
   - Kiedyś ten teren wyglądał zupełnie inaczej, zresztą jak cała planeta. Tą siec jaskiń zajmowały trzy plemienia żyjące ze sobą w przyjaźni. Wspólnie chodzili na polowania, wodzowie i szamani wspólnie rządzili, wymieniali się radami, wydawali swe córki mężczyznom z innych klanów. Patrz tam - mówiąc, przekierowałam światło na korytarz odchodzący w prawo od głównego. Kula powiększyła się, oświetlając zachowany wyjątkowo dobrze szkielet mamuta.
   - O, cholera! Czy to naprawdę...
   - Tak, to mamut. Kawałek dalej znajdują się szczątki wodza jednego z plemion, który zabił owego zwierza.
   - Skąd ty to wszystko wiesz? - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym uznania. W odpowiedzi zaśmiałam się cicho.
   - Jestem aniołem, śmiertelniku. Nie zapominaj o tym.
   - Jason. Mam na imię Jason. I z całym szacunkiem, ale niekoniecznie przypominasz anioła.
   - A kogo? Diabła?
   - Kiwnął nieśmiało głową.
   - W pewnym sensie masz rację. Ostatnie kilkaset lat spędziłam w Piekle.
   Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bowiem otworzył szeroko oczy i ze świstem wciągnął powietrze.
   - To wiele by wyjaśniało.
   Nie skomentowałam tego. Zamiast tego powiedziałam:
   - Jesteśmy na miejscu.
   Oświetliłam kotarę niebiańskim blaskiem i ogrzałam piekielnym ogniem. Stworzyłam dwa ogromne łóżka z baldachimami, mniejszą komnatę uczyniłam łazienką. W rogu stworzyłam mini kuchnię z pełnym wyposażeniem i napędzaną mocą lodówką. Pośrodku komnaty pojawiła się sofa w kształcie litery L, stolik, dwa fotele i plazmowy telewizor stojący pewnie na niewielkiej szafce. Na stoliku stała butelka coli, dwie szklanki i pudełko parującej pizzy.
   Jason patrzył przez chwilę oniemiały, a potem rzucił się na pizzę.
   - Rozgość się. Ja muszę coś załatwić.
   Usiadłam po turecku na łóżku i zamknęłam oczy. Odnalazłam używaną tak często przez ostatnie lata ścieżkę umysłową i przesłałam wiadomość.
   Lucyferze.
   Och, moja piękna pani. Gdzież to się teraz podziewasz? Chętnie bym cię odwiedził. Odeszłaś tak bez pożegnania...
   Odpuść sobie. Mamy problem.
   Słucham, ma pani.
   Raphael powrócił. Będę potrzebowała pomocy.
   Dlaczego miałbym ci pomóc? Jestem Szatanem, ja nie pomagam.
   Ale musisz chronić własny tyłek, do którego on chce się dobrać. 
   Pomogę ci, odezwał się, gdy już traciłam nadzieję. Jednak nie za darmo.
   Podaj swoją cenę, władco piekieł.
   Twój śmiertelnik.

-------------------------------------------------

Po jakże długim czasie, powstał trzeci rozdział. Miałam z nim małe problemy, sama do końca nie wiedziałam, jaki jest cel tej opowieści. Teraz jednak fabuła powoli nabiera kształtu, więc rozdziały będą pojawiać się z większą regularnością ;)