wtorek, 29 października 2013

Rozdział V

   "Och" było jedyną reakcją, na jaką byłem w stanie się zdobyć.
   W zasadzie nie byłem pewien, co teraz zrobić. Kiedy się obudziłem, wyposażona we wszelkie możliwe luksusy jaskinia była pusta. Choć to głupie, zacząłem się o nią martwić. Jak widać, niepotrzebnie. Anielica, którą boży mściciel nazwał Alfajirią bynajmniej nie wymagała ratunku czy jakiejkolwiek pomocy z mojej strony. Wręcz przeciwnie, wydawała się być prze szczęśliwa będąc w ramionach tego półnagiego osobnika.
   Wbrew sobie odczułem zażenowanie. Przy nim wymiękali greccy bogowie, nie ma co się oszukiwać. A ja? Nieogolony, z za długimi włosami, bladą cerą, wychudzony... Niczym prawdziwy bezdomny, którym w rzeczy samej jestem. Odczułem gwałtowną chęć schowania się w jakimś ciemnym miejscu, albo - choć to beznadziejnie głupie - dokopania bożemu mścicielowi.
   Trzymany przez niego kobiecy ideał wpatrywał się w osobnika jak w obrazek.
   Tak, zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
   I jeszcze to spojrzenie! Chyba im w czymś przerwałem, bo gdyby wzrok mógł zabijać, z pewnością już leżałbym sztywny wśród kolorowych kwiatów. Urocza sceneria śmierci, nie ma co.
   Raguel. Jak ona go nazwała? Mścicielem? Bożym sędzią?
   Poczułem jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mi zimny dreszcz, a na ramionach pojawia się gęsia skórka.
   Anioł też to dostrzegł, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który nie był ani trochę przyjemny.
   Z nienawiścią, zazdrością i obrzydzeniem spojrzałem na silne dłonie gładzące miejsce pomiędzy skrzydłami Alfajiri. Gdy ta zadrżała, myślałem, że zwymiotuję.
   A wtedy on ją pocałował.
   Przez chwilę patrzyłem, jak oczy Alfajiri rozszerzają się z zaskoczenia, a potem powieki opadają powoli i kobieta wplata palce w jego ciemne włosy.
   Jeszcze chwila i zwymiotuję.
   -Będę w jaskini - burknąłem, nie dbając o to, czy mnie usłyszą i wróciłem do jaskini.

   Przyszli godzinę później. Przez ten czas całą swoją uwagę skupiłem na telewizji, by nie zacząć się zastanawiać, co w tym czasie robili. Cóż, przynajmniej starałem się tak zrobić.
   - Opowiedziałam Rasuilowi co nieco o naszej sytuacji, Jesonie - zaczęła siadając na sofie naprzeciwko niego. Jej towarzysz usiadł przy jej boku, kładąc rękę na jej kolanie.
   To mieliście czas rozmawiać?, pomyślałem, i mało brakowało, bym powiedział to na głos. Opanuj się, człowieku!
   - I do jakich wniosków doszliście?
   Alfajiri zdążyła ledwie otworzyć usta, gdy odezwał się Raguel.
   - Że jesteś synem anioła, a Lucyfer chce cię dostać w swoje łapy.
   Gapiłem się na nich jak skończony idiota. Co oni pieprzyli?
   - Widzisz? - mruknął Raguel, zwracając się do mrożącej go wzrokiem dziewczyny, - Mówiłem, że nie uwierzy.
   - Musiałeś mówić to tak bezpośrednio? To wciąż śmiertelnik, oni mają słabe umysły! To dla niego za dużo.
   - Alfajirio, wiesz tak samo dobrze jak ja, że nigdy nie będzie śmiertelnikiem. Są jedynie opcje, które zostaną mu przedstawione.
   - Jakie opcje? - udało mi się wykrztusić nienaturalnie piskliwym głosem.
   - Cóż, wciąż żyjesz, więc nie powinienem ci o tym mówić. Z drugiej jednak strony, i tak już wiesz o naszym istnieniu. Zatem, kiedy już umrzesz, poziom twojej mocy i całe twoje ludzkie życie zostanie dokładnie zbadane. Jeśli wszystko będzie w porządku, istnieje szansa, że zostaniesz aniołem.
   - A jeśli nie? - spytałem, choć nie wiedziałem, czy chcę znać odpowiedź.
   - Twoje dusza zostanie unicestwiona - odparł, jakby mówił o pogodzie na następny dzień. - A teraz śpij - dodał, patrząc mu prosto w oczy.
   Wszystko zalała czerń.

 ***

   - Rasuil, na Boga, ostrożnie!- krzyknęłam, wyskakując do przodu by złapać Jasona lecącego twarzą prosto na twardy blat stolika. - To tylko śmiertelnik.
   - I to śmiertelnik, wobec którego żywisz jakieś uczucia - odparł swoim zwyczajnym, wypranym z wszelkich głębszych emocji głosem.
   - Jest synem jednego z nas, Rasuilu. Trzeba o niego dbać.
   - Bo twój kochanek chce go dostać w całości? 
   - Raguelu - powiedziałam z westchnieniem. - Zazdrość to emocja bardzo popularna... wśród śmiertelników.
   - Nie jestem zazdrosny, Alfajirio - prychnął. - Jestem zniesmaczony. 
   - Tak? Śmiem sądzić, że jednak towarzyszy ci zazdrość. 
   - Skąd takie przypuszczenia? - zapytał z błyskiem w tych pięknych oczach, rozkładając się jednocześnie wygodniej na sofie.
   - Pocałowałeś mnie, bo widziałeś, jak Jasona na mnie patrzy. - A wcale nie potrzebowałam czytać mu w myślach, by wiedzieć, że mnie pragnie.
   - Pocałowałem cię, ponieważ chciałem to zrobić. A poza tym... nie pozostałaś mi dłużna. - Jakby dla podkreślenia swych słów przesunął językiem po dolnej wardze. 
   - Opanuj się, anielski chłopcze - zachichotałam. - Zaskoczyłeś mnie. No i tęskniłam za tobą. 
   - Czyli mam rozumieć, że ze wszystkimi, których nie widziałaś przez długi czas witasz się w ten sposób? - spytał, a jego ton stał się groźny.
   - Raguilu... Uspokój się. Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż nasze niedokończone sprawy. A tak dla przypomnienia, zdecydowaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi.
   - Masz rację. Przynajmniej co do tego, że nasze sprawy możemy odłożyć na później. Jednak wrócimy do tego.
   - Zatem co teraz? 
   - Chroń tego anielskiego syna, jednak nie musisz... umilać mu życia bardziej niż to konieczne. Ja wrócę do domu i dowiem się, do kogo należy twój przyjaciel.
   - Kiedy wrócisz? - spytałam z melancholią w głosie. 
   - Niedługo - odparł, pocałował mnie i wyfrunął z komnaty. 
   - O co chodzi z tymi waszymi niedokończonymi sprawami? I co to znaczy, że do kogoś należę? - spytał sennie głos za moimi plecami.
   Świetnie. Jeszcze tylko tego mi teraz brakowało. 

-------------------------------
Przepraszam! No cóż, studia to studia, i wbrew pozorom na wykładach nie zawsze się śpi. Postaram się jednak pisać jak najczęściej ;)

czwartek, 3 października 2013

Rozdział IV

   Upewniając się, że śmiertelnik śpi, wyszłam na zewnątrz. Użyłam mego tajnego daru i zmieniłam kolor skrzydeł na smolistą czerń. Z niewielkim bojowym oprzyrządowaniem wzbiłam się w nocne niebo.
   Dlaczego Lucyfer może chcieć śmiertelnika? Nie miałam zielonego pojęcia, jednak jednego byłam pewna. Skoro Szatan chciał dostać go w swoje parszywe łapska, nie mogłam tego dopuścić. Coś musiało w nim być. Oczywiście sama zdążyłam to zauważyć w chwili, w której zobaczyłam go po raz pierwszy. Konkretniej rzecz ujmując - jego umysł posiadał naturalną barierę świadomości, której zwykli śmiertelnicy nie posiadali. Nie docierała do mnie żadna jego myśl, nie mogłam zawładnąć nad jego umysłem. Nakłonienie go do swej woli bądź wymazanie wspomnień byłoby nie lada wyczynem. Było to... coś naturalnego dla aniołów.
   - Cholera! - Jak mogłam to zlekceważyć?! Czy naprawdę jestem aż tak głupia?
   Ucieczka z piekła cię wykończyła. Byłaś zmęczona, Alfajirio.
   Na dźwięk głębokiego, tak dobrze znanego, głębokiego męskiego głosu, serce przestało mi bić, a skrzydła przestały młócić powietrze. Zaczęłam gwałtownie spadać. To niemożliwe. Nie. Wydawało mi się. To nie może być prawda.
   Wyląduj, Alfajirio.
   Z łomoczącym sercem i płytkim oddechem natychmiast wykonałam polecenie. Opadając zmieniłam kolor skrzydeł na biel poprzetykaną granatem i ciemną zielenią, jednak nie zmieniłam stroju. Wciąż miałam na sobie obcisłe czarne spodnie, dopasowany granatowy top na ramiączkach, miecz na plecach i sztylet w pochwie przyczepionej do lewego ramienia.
   Wylądowałam niezgrabnie, z trudem utrzymując się na drżących nogach. Po chwili pojawił się w samym centrum kwiecistej łąki. Dokładnie taki, jakim go zapamiętałam.
   Boso, w skórzanych spodniach, nagi od pasa w górę, ze skrzydłami koloru lśniącej, niemal oślepiającej bieli z pasmami czerni złota. Ostre rysy twarzy, bursztynowe oczy zaglądające na samo dno duszy, prosty nos i usta mogące skusić do największego grzechu; czarne jak noc włosy związane na karku rzemykiem.
   - Rasuil! - Z okrzykiem radości i łzami płynącymi po twarzy wskoczyłam w jego rozpostarte szeroko ramiona.
   Przycisnął mnie mocno do piersi, chowając nos w mych rozpuszczonych włosach. Rozkoszowałam się jego obecnością. Złożył delikatny jak piórko pocałunek na czubku mojej głowy.
   - Po twoim zachowaniu wnioskuję, że tęskniłaś.
   - Myślałam, że już cię nie zobaczę. Tęskniłam przez cały czas. Jak mogłabym nie?
   - A jednak odeszłaś ode mnie.
   Odchyliłam głowę, by spojrzeć w jego ciemne oczy, w których radość tworzyła nietypową mieszankę z żalem i czymś, co trudno było mi sprecyzować. Smutkiem? Pretensjami?
   - Zostawiłam? To ty odszedłeś na wojnę, nie wiedząc, czy z niej wrócisz i nie raczyłeś mi o rtm powiedzieć. Dowiedziałam się, gdy ty byłeś zbyt daleko bym mogła cię dogonić.
   - Zostawiłem list. Prosiłem, byś czekała. A ty uciekłaś z nieba... Wprost w ramiona Lucyfera.
   - Nie było cię przez tysiące lat! Nie było cię, gdy wszyscy inni wojownicy wrócili! Myślałam, że zostałeś zniszczony! - początkowa radość po ujrzeniu najlepszego przyjaciela w dłużącej się wieczności zastąpił gniew.
   - Więc uciekłaś.
   - Bez ciebie nie było już takie samo. Poza tym, nie było chętnych do... ujarzmienia mego buntowniczego charakteru, że tak to ujmę. Tylko ty potrafiłeś nakłonić mnie do racjonalnego zachowania. Kiedy zniknąłeś, zostałam sama. Dobrze wiesz, że miałam szacunek innych aniołów, bo byłam wojowniczką. No i twoją przyjaciółką. Niebo stało się dla mnie nudnym miejscem. Piekło przyniosło mi pewnego rodzaju ukojenie. Przynajmniej do czasu.
   Spojrzał na mnie pytająco, unosząc w górę jedną brew.
   - Chciał mną rządzić. Tylko Pan ma do tego prawo.
   Nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się we mnie tym dziwnym spojrzeniem. Ja z kolei nie wiedziałam, co myśleć. Nigdy jeszcze nie odczuwałam takiej radości. I upokorzenia, choć o tym starałam się nie myśleć.
   - Kiedy wróciłeś? Co się właściwie stało? Gdzie byłeś? Rasuilu, powiedz mi.
   Skrzywił się. Nie przepadał za tą formą swego imienia, zawsze powtarzał, że Raguel brzmi poważniej, dostojniej - tak jak powinno brzmieć imię sędziego bożego. Odpowiedział dopiero po chwili, a jego słowa z pewnością nie były tym, czego mogłabym się spodziewać.
   - Przetrzymywał i torturował mnie twój kochanek. Chciał zmusić mnie, bym skontaktował się z tobą i namówił na przybycie do piekła. Chciał, żebyś była jego. A ty sama do niego poszłaś. Uwolnił mnie w chwili, w której wstąpiłaś do piekła.
   Gdyby nie trzymał mnie tak mocno, niewątpliwie straciłabym grunt nad nogami. W oczach zabłysły mi łzy.
   - Nie płacz, Alfajirio. Jesteś wojowniczką.
   Miał rację. Byłam wojowniczką. Uśmiechnęłam się, dostrzegając cień dumy w jego oczach.
   - Co teraz będzie? Co dzieje się w domu? - spytałam cicho.
   - A więc nadal traktujesz niebo jako dom?
   - Oczywiście. Nigdy nie wyrzekłam się Pana.
   - A mnie? Czy mnie się wyrzekłaś? - spytał cicho, nachylając się w moją stronę.
   Już miałam odpowiedzieć, gdy spomiędzy otaczających polankę leśnych drzew wyłonił się Jason.
   - A więc to jest ten śmiertelnik, Alfajirio? - Jego oczy ciskały błyskawice, gdy wpatrywał się w chłopaka.
   - Co tu się dzieje? - spytał tamten, wpatrując się w nas jak zahipnotyzowany.
   - Raguelu - zaczęłam, używając oficjalnej formy jego imienia. - To Jason. Jasonie, poznaj Raguela... mściciela, sędziego bożego... i mojego najlepszego przyjaciela.


----------------------------------------
Ha! Szok, no nie? ;D
Początkowa planowałam zrobić go jej niebiańskim mężem, ale uznałam, że to może być lekka... przeginka. Ale to nie znaczy, że nie będzie ciekawie... :D
Za błędy i niedociągnięcia przepraszam, jeśli takowe się pojawiły. Poprawię je w wolnej chwili.