poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział VII

   Z rosnącą satysfakcją obserwowałem rozjuszoną niebiańską małżonkę. Rozmowa ze śmiertelnikiem chyba jednak nie była takim złym pomysłem. Zapowiadała się świetna zabawa.
   - Och... Zaraz, to anioły mogą zawierać małżeństwa? - Chłopaczyna usiłował nie okazać, jak bardzo ta informacja wyprowadziła go z równowagi.
   - Ależ oczywiście - prychnąłem. - Jednak nie na ludzkich zasadach. - Tu posłałem znaczące spojrzenie tej, którą wybrały dla mnie wyższe siły.
   - Nie zrezygnuję, nie licz na to - warknęła, a w jej dłoni zmaterializował się piekielny miecz. Trzymała go zadziwiająco pewnie, jak na drobną anielicę, która owego oręża dzierżyć nie powinna.
   - Znasz zasady - odparłem, próbując nie wybuchnąć śmiechem w wyniku obserwacji jej bezowocnych prób zapanowania nad sobą.
   - Jakie zasady? - zainteresował się Jason.
   Typowe. Tacy jak on zawsze pakują się tam, gdzie się ich nie chce. A może jednak się go pozbyć...
   - W małżeńskiej parze może być tylko jeden wojownik - odparłem, plan rozszarpania dzieciaka zostawiając na później.
   - A mnie oficjalnie uznano za wdowę! I tym właśnie jestem! Wdową - krzyknęła, automatycznie przybierając swój wojenny strój. Bardzo seksowny strój.
   - Owszem, tak było. Jednak powróciłem, i już wkrótce na powrót zyskasz swój stary status.
   - Wcale go nie chcę - syknęła, rozbawiając mnie jeszcze bardziej. Zawsze potrafiła ubarwić mi wieczność, i, jak widać, nie uległo to zmianie.
   - Alfajirio, jesteś aniołem, nie człowiekiem. My nie wybieramy, a przyjmujemy rozkazy.
   - Nie wybierałam sobie tego. Stworzono mnie wojowniczką i nie zamierzam z tego rezygnować. I ani ty, ani twoi archanielscy koleżkowie mnie do tego nie zmusicie. - Po tych słowach odwróciła się i wystrzeliła na zewnątrz niczym proca.
   Urocze.
   - Chyba się pogubiłem. Kim ona w zasadzie była zanim ogłoszono ją wdową?
   - To historia na inną okazję, śmiertelniku. Być może pożyjesz na tyle długo, by jej wysłuchać.


   Alfajiri nie ma już od trzech dni. Jej anielski koleżka też zniknął, więc musiałem chodzić na polowania i łapać króliki. Zgodnie ze złożoną sobie obietnicą, padlinę omijałem szerokim łukiem. Kiedy tak odkrywałem nowe ścieżki starałem skupiać się na rozpoznawaniu roślin i grzybów zamiast rozmyślać o ojcu. Czasami nawet mi się to udawało. Czasami.
   Dziś nie miałem tyle szczęścia. Echa przeszłości dopadły mnie, gdy leżałem na nasłonecznionej skale, odkrytej podczas podążania szlakiem dzikich malin. Jednak pamięć nie wywlokła na wierzch wspomnień związanych z mym rodzicielem, a kimś zupełnie innym. Moim dziadkiem, ojcem mojej matki.
   Gorąco. Strasznie gorąco. Zdjąłem czarną bluzę i powiesiłem ją na gałęzi. Usiadłem na miękkim mchu, zdjąłem buty, pozbyłem się skarpetek i ponownie założyłem trampki. Skarpetki zwinąłem w kulkę i wsadziłem w kieszeń bluzy. 
   Przede mną były dwie ścieżki. Planowałem pójść nad strumień i kamieniami płoszyć pływające po nim kaczki i sprawiać, że ryby będą wyskakiwać z wody. Może upolowałbym zająca. Tata byłby dumny.
  Jednak nogi poprowadziły mnie drugą ścieżką, którą nie szedłem nigdy wcześniej. Spacerując zrywałem jagody i zjadałem je po wytarciu o brzeg koszulki z wizerunkiem Supermana. 
   Po kilku minutach krzaki zaczęły się przerzedzać, a do mych uszu dotarły głosy dwóch osób. Bez żadnych problemów rozpoznałem jeden z nich. Dziadek! Pognałem do przodu zgniatając jagody w pulchnych palcach. Już miałem głośno go zawołać, gdy zobaczyłem z kim rozmawia. Był to wysoki i straszny człowiek. I miał skrzydła. 
   Morderca.
   Tak mówił tata. Że ludzie ze skrzydłami to mordercy, ale że ja mogę im ufać, bo on jest moim tatą. Kiedy mi to powiedział uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową, chociaż go nie zrozumiałem. Tata często mówił rzeczy, których nie rozumiałem. Na przykład, że nie jestem zwykłym dzieckiem. Ale przecież jestem zwykłym dzieckiem. Czasami tylko udaję, że jestem Supermanem i ratuję świat.
   Stałem wśród krzewów i zafascynowany patrzyłem na pana ze skrzydłami. Tata często o nich opowiadał, ale nigdy żadnego nie widziałem. Zawsze mi się wydawało że zmyśla. Że anioły nie istnieją tak naprawdę, a on tylko tak mnie straszy kiedy jestem niegrzeczny.
   Ale on miał skrzydła. I wydawały się takie miękkie, że miałem ochotę ich dotknąć. Już nawet zrobiłem krok w ich stronę.
   Ale wtedy mężczyzna się odezwał.
   - Wiesz, dlaczego tu jestem.
   - Czego chcesz tym razem?
   - Nie uczono cię, by zwracać się z szacunkiem do tych, którym zawdzięczasz życie?
   - Co to za życie? Oszukałeś mnie! I teraz masz jeszcze czelność mówić, że powinienem być ci wdzięczny? I oddawać przysługi? Ty podstępny...
   - Dotrzymałem danego słowa - uśmiechnął się zimno. - Chciałeś wrócić na Ziemię i żyć wśród ludzi. A ja ci to umożliwiłem.
   - Pozbawiając mnie dopiero co nadanych skrzydeł i przywilejów! Zrobiłeś mnie wygnańcem!
   - Nie mam czasu na czcze pogaduszki. Zrobisz co zechcę, czy ci się to podoba czy nie. Inaczej ostatecznie zakończę twe żywota. 
   - Mów. - Dziadek był cały czerwony, zacisnął dłonie w pięści jak zawsze, kiedy był zdenerwowany. 
   - Za kilkanaście lat przybędzie tu boże dziecię. Krew z mojej krwi, ręka z ręki Pana. 
   - Co mam z nią zrobić? 
   - Pilnować do dnia, w którym będę mógł osobiście się nią zająć. 
   - Nie chcesz, bym ją zgładził? - Dziadek był wyraźnie zaskoczony.
   - Nie tym razem. Znacznie bardziej przyda mi się żywa.
   - Jak będzie wyglądała? 
   - Włosy jej będą czarne niczym tafla jeziora o północy, oczy koloru najlepszej mlecznej czekolady, pełne usta koloru wiśni. 
   - Jaka będzie? 
   - Będzie aniołem i demonem jednocześnie. W jednej chwili będzie ratować pisklęta kosztem własnych piór, w następnej zgładzi całą armię. Będzie tym, co najlepsze w Panu i tym, co najgorsze w najwyższym z Upadłych. 
   - Czego dokładnie ode mnie oczekujesz? 
   - Obserwuj. Pomagaj. Bądź miły i nie daj się przejrzeć. Pozwól jej wniknąć w twój umysł, jednak nie we wszystkie myśli. Nie może wiedzieć, że to ja zleciłem ci to zadanie. - Anioł rozwinął skrzydła, gotowy do startu.
   - Gdybyś planował zmienić zdanie i złamać przysięgę... niebawem znowu się spotkamy. 
   - Nie złamię przysięgi, Raphaelu. Nie śpieszy mi się do wiecznej ciemności. Jednak... Masz świadomość tego, że gdybym tylko miał pewność, że podołałbym temu zadaniu, to ciebie bym zgładził?
   Mężczyzna szczerze się roześmiał.
   - Owszem. Właśnie dlatego cała sytuacja tak bardzo mnie bawi.
   Po tych słowach machnął potężnymi skrzydłami koloru nieba tuż po zachodzie słońca, wzbijając się w bladobłękitne niebo.






 --------------------------------------------------------
OK, MOŻECIE MNIE ZABIĆ, ZASŁUŻYŁAM NA TO!

Wstyd to za słabe określenie by oddać to, co czuję w związku z zaniedbaniem tegoż bloga. Ostatnio sporo się działo. Studia w pełni, podjęcie trudnej decyzji o zamknięciu innego mojego bloga, i planowanie fabuły zupełnie innej, cudownej historii (na którą swoją drogą pod koniec mych wywodów Was zaproszę).
Teraz powracam - naprawdę. Posty pojawiać się będą co ok. dwa tygodnie - plus minus trzy dni.

wywiadzmartwa.blogspot.com
A teraz... ZAPRASZAM NA... WYWIAD Z MARTWĄ! (tytuł może i banalny, jednak historia taka nie będzie). "Wywiad z martwą" to historia Elisabeth, dziewczyny, która zginęła przez przypadek i obserwuje, co dzieje się na Ziemi po jej zniknięciu. Lata mijają, ludzie ruszają naprzód, pamięć o zmarłych zostaje zepchnięta na dalszy plan, a umarli mogą się jedynie biernie przyglądać. Chociaż... nie do końca.
wywiadzmartwa.blogspot.com






czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział VI

   Odwróciła się bardzo powoli, jej oczy ciskały błyskawice.
   - Pierwsza sprawa to nie twój zasrany interes śmiertelniku, a co do drugiej... Nic nie musisz wiedzieć.
   Nie dając mi szansy na jakąkolwiek reakcję odwróciła się i wyleciała z jaskini.
   I nawet nie zostawiła mi nic do jedzenia.

   Rozsiadłem się wygodniej w fotelu i włączyłem telewizor, zastanawiając się jednocześnie, jak wielką moc mają aniołowie.
   Skakałem po kanałach, bezmyślnie wpatrując się w ekran.
   Trzytysięczny odcinek mdławego melodramatu.
   Klik.
   Mecz piłki nożnej. Słowacja kontra Polska. Polacy przegrywają dwoma bramkami.
   Klik.
   Stary film wojenny, jedyne ocalałe oko rozerwanego na strzępy żołnierza wpatruje się tępo w kamerę. Po chwili rozjeżdża je czołg.
   Klik.
   Reklama "najlepszego z najlepszych" proszków do prania.
   Klik.
   Jego ojciec siedzący na czarnym fotelu, na czerwonej tapecie widniały fantazyjne czarne wzory.
   Klik.
   Kreskówka. Struś Pędziwiatr właśnie zatrzymał się na samym krańcu kanionu.
   Klik.
   Amerykańskie wydanie "Milionerów".
   Klik.
   Wtedy to do mnie dotarło. Mój ojciec? Niee, to niemożliwe...
   Klik.
   Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy sięgające ramion zebrane w kucyk z tyłu głowy. Lekko zadarty nos, pod nim bladoróżowe wargi skrzywione w szyderczym uśmieszku. Oczy koloru jadowitej zieleni wpatrujące się prosto we mnie.  Lekko rozłożone skrzydła koloru smolistej czerni.
   Zaraz, skrzydła?
   - Co do kur...
   - Nie uczyłem cię, by do ojca zwracać się z szacunkiem? - odezwał się mężczyzna z telewizora, ledwie poruszając wargami. Zawsze tak robił, gdy był czymś zniesmaczony.
   Rozejrzałem się dookoła, by upewnić się, że to co się dzieje, jest prawdą.
   Byłem zupełnie sam.
   Przyjrzałem się znienawidzonej osobie
   Uniósł brew, wciąż czekał na odpowiedź.
   - Owszem, uczyłeś. Nie ma takiej siły, która pozwoliłaby mi zapomnieć choć jedną z naszych lekcji.
   Nawet jeśli o czymś bym zapomniał, przypomniałyby mi o tym blizny, dodałem w myślach.
   - Mój syn musi być silny.
   - Daruj sobie te twoje wykłady, ojczulku. Kim naprawdę jesteś?
   - Aniołem, mój synu. Tworem powstałem z ręki samego Pana.
   - Tyle widzę. Jeszcze nie miałeś okazji mnie oślepić.
   - Nie zwracaj się takim tonem do najwyższego z Upadłych, Jasonie.
   - Czego ode mnie chcesz?
   - Żebyś powrócił na łono rodziny. I wkrótce do mnie wrócisz Jasonie, czy tego chcesz, czy nie.
   Zniknął, a na ekranie wyświetliła się animowana bajka o kucykach.
   - Nie jesteś na to trochę za stary? - odezwał się szyderczy męski głos.
   Ale ja nie słuchałem. W głowie niczym dzwon wciąż dźwięczały mi słowa ojca.
   Najwyższy z Upadłych.
   Jestem synem Szatana.
   Wszystko zalała ciemność.

   Ocknąłem się czując skurcz w prawej łydce. Gdy otworzyłem oczy zrozumiałem, dlaczego. Leżałem w pozycji w której wylądowałem na podłodze, a Boży Sędzie siedział naprzeciwko mnie podjadając frytki.
   - Teraz rozumiem, dlaczego śmiertelnicy tak chętnie to spożywają - stwierdził, wyczarowując sobie kolejną porcję. Jedną porcję.
   Kiedy oblizywał palce mimowolnie przypomniałem sobie, że ten sam język jeszcze kilka godzin temu wpychał się do gardła Alfajiri.
   - Co was łączy? - spytałem zanim zdążyłem zorientować się o co chodzi.
   Anioł uniósł pytająco brew.
   - Śpieszy ci się do grobu, śmietelniku?
   - Po prostu słyszałem jak mówicie coś o niedokończonych sprawach.
   - W porządku. Myślę, że powinieneś otrzymać kilka odpowiedzi. Jednak staraj się mądrze wybierać pytania, śmiertelniku. Nie mam zamiaru odpowiadać na wszystkie.
   - O co chodzi z waszymi niedokończonymi sprawami? - palnąłem bez zastanowienia.
   Raguel roześmiał się.
   - To jest to, co najbardziej cię interesuje?
   Wzruszyłem ramionami. Wszystko inne już wiedziałem. Moim ojcem jest sam władca piekieł i chce żebym do niego przyszedł. Nie wiem tylko, czy jako ofiara czy następca tronu. Jeśli miałbym wybierać, obstawiałbym to pierwsze.
   - Główny zarys sytuacji wygląda tak, że póki istnieję, Alfajiri nie może być wojowniczką.
   - Póki istniejesz?
   - Gdy jedno walczy, drugie w inny sposób służyć musi Panu.
   - Co? To kim wy jesteście? Kim ty dla niej jesteś?
   - Mężem. Wedle niebiańskich praw Raguel jest moim mężem - odparł zimny kobiecy głos.



----------------------------------------------------------
Studia to nie tylko chlanie, moi mili! To tony notatek i referaty. Wszędzie referaty o.O
Tak czy siak,  z ociąganiem rozdział powstał. Nie jest najwyższych lotów, ale jest. W najbliższym czasie planuję napisać kolejny ^^
Jak podoba się nowy szablon? Robienie ich idzie mi coraz lepiej ^^

Ps. Zapraszam Was do pisania na nowym blogu, którego jestem współadministratorką ^^ http://land-of-the-moon.blogspot.com/

wtorek, 29 października 2013

Rozdział V

   "Och" było jedyną reakcją, na jaką byłem w stanie się zdobyć.
   W zasadzie nie byłem pewien, co teraz zrobić. Kiedy się obudziłem, wyposażona we wszelkie możliwe luksusy jaskinia była pusta. Choć to głupie, zacząłem się o nią martwić. Jak widać, niepotrzebnie. Anielica, którą boży mściciel nazwał Alfajirią bynajmniej nie wymagała ratunku czy jakiejkolwiek pomocy z mojej strony. Wręcz przeciwnie, wydawała się być prze szczęśliwa będąc w ramionach tego półnagiego osobnika.
   Wbrew sobie odczułem zażenowanie. Przy nim wymiękali greccy bogowie, nie ma co się oszukiwać. A ja? Nieogolony, z za długimi włosami, bladą cerą, wychudzony... Niczym prawdziwy bezdomny, którym w rzeczy samej jestem. Odczułem gwałtowną chęć schowania się w jakimś ciemnym miejscu, albo - choć to beznadziejnie głupie - dokopania bożemu mścicielowi.
   Trzymany przez niego kobiecy ideał wpatrywał się w osobnika jak w obrazek.
   Tak, zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
   I jeszcze to spojrzenie! Chyba im w czymś przerwałem, bo gdyby wzrok mógł zabijać, z pewnością już leżałbym sztywny wśród kolorowych kwiatów. Urocza sceneria śmierci, nie ma co.
   Raguel. Jak ona go nazwała? Mścicielem? Bożym sędzią?
   Poczułem jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mi zimny dreszcz, a na ramionach pojawia się gęsia skórka.
   Anioł też to dostrzegł, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który nie był ani trochę przyjemny.
   Z nienawiścią, zazdrością i obrzydzeniem spojrzałem na silne dłonie gładzące miejsce pomiędzy skrzydłami Alfajiri. Gdy ta zadrżała, myślałem, że zwymiotuję.
   A wtedy on ją pocałował.
   Przez chwilę patrzyłem, jak oczy Alfajiri rozszerzają się z zaskoczenia, a potem powieki opadają powoli i kobieta wplata palce w jego ciemne włosy.
   Jeszcze chwila i zwymiotuję.
   -Będę w jaskini - burknąłem, nie dbając o to, czy mnie usłyszą i wróciłem do jaskini.

   Przyszli godzinę później. Przez ten czas całą swoją uwagę skupiłem na telewizji, by nie zacząć się zastanawiać, co w tym czasie robili. Cóż, przynajmniej starałem się tak zrobić.
   - Opowiedziałam Rasuilowi co nieco o naszej sytuacji, Jesonie - zaczęła siadając na sofie naprzeciwko niego. Jej towarzysz usiadł przy jej boku, kładąc rękę na jej kolanie.
   To mieliście czas rozmawiać?, pomyślałem, i mało brakowało, bym powiedział to na głos. Opanuj się, człowieku!
   - I do jakich wniosków doszliście?
   Alfajiri zdążyła ledwie otworzyć usta, gdy odezwał się Raguel.
   - Że jesteś synem anioła, a Lucyfer chce cię dostać w swoje łapy.
   Gapiłem się na nich jak skończony idiota. Co oni pieprzyli?
   - Widzisz? - mruknął Raguel, zwracając się do mrożącej go wzrokiem dziewczyny, - Mówiłem, że nie uwierzy.
   - Musiałeś mówić to tak bezpośrednio? To wciąż śmiertelnik, oni mają słabe umysły! To dla niego za dużo.
   - Alfajirio, wiesz tak samo dobrze jak ja, że nigdy nie będzie śmiertelnikiem. Są jedynie opcje, które zostaną mu przedstawione.
   - Jakie opcje? - udało mi się wykrztusić nienaturalnie piskliwym głosem.
   - Cóż, wciąż żyjesz, więc nie powinienem ci o tym mówić. Z drugiej jednak strony, i tak już wiesz o naszym istnieniu. Zatem, kiedy już umrzesz, poziom twojej mocy i całe twoje ludzkie życie zostanie dokładnie zbadane. Jeśli wszystko będzie w porządku, istnieje szansa, że zostaniesz aniołem.
   - A jeśli nie? - spytałem, choć nie wiedziałem, czy chcę znać odpowiedź.
   - Twoje dusza zostanie unicestwiona - odparł, jakby mówił o pogodzie na następny dzień. - A teraz śpij - dodał, patrząc mu prosto w oczy.
   Wszystko zalała czerń.

 ***

   - Rasuil, na Boga, ostrożnie!- krzyknęłam, wyskakując do przodu by złapać Jasona lecącego twarzą prosto na twardy blat stolika. - To tylko śmiertelnik.
   - I to śmiertelnik, wobec którego żywisz jakieś uczucia - odparł swoim zwyczajnym, wypranym z wszelkich głębszych emocji głosem.
   - Jest synem jednego z nas, Rasuilu. Trzeba o niego dbać.
   - Bo twój kochanek chce go dostać w całości? 
   - Raguelu - powiedziałam z westchnieniem. - Zazdrość to emocja bardzo popularna... wśród śmiertelników.
   - Nie jestem zazdrosny, Alfajirio - prychnął. - Jestem zniesmaczony. 
   - Tak? Śmiem sądzić, że jednak towarzyszy ci zazdrość. 
   - Skąd takie przypuszczenia? - zapytał z błyskiem w tych pięknych oczach, rozkładając się jednocześnie wygodniej na sofie.
   - Pocałowałeś mnie, bo widziałeś, jak Jasona na mnie patrzy. - A wcale nie potrzebowałam czytać mu w myślach, by wiedzieć, że mnie pragnie.
   - Pocałowałem cię, ponieważ chciałem to zrobić. A poza tym... nie pozostałaś mi dłużna. - Jakby dla podkreślenia swych słów przesunął językiem po dolnej wardze. 
   - Opanuj się, anielski chłopcze - zachichotałam. - Zaskoczyłeś mnie. No i tęskniłam za tobą. 
   - Czyli mam rozumieć, że ze wszystkimi, których nie widziałaś przez długi czas witasz się w ten sposób? - spytał, a jego ton stał się groźny.
   - Raguilu... Uspokój się. Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż nasze niedokończone sprawy. A tak dla przypomnienia, zdecydowaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi.
   - Masz rację. Przynajmniej co do tego, że nasze sprawy możemy odłożyć na później. Jednak wrócimy do tego.
   - Zatem co teraz? 
   - Chroń tego anielskiego syna, jednak nie musisz... umilać mu życia bardziej niż to konieczne. Ja wrócę do domu i dowiem się, do kogo należy twój przyjaciel.
   - Kiedy wrócisz? - spytałam z melancholią w głosie. 
   - Niedługo - odparł, pocałował mnie i wyfrunął z komnaty. 
   - O co chodzi z tymi waszymi niedokończonymi sprawami? I co to znaczy, że do kogoś należę? - spytał sennie głos za moimi plecami.
   Świetnie. Jeszcze tylko tego mi teraz brakowało. 

-------------------------------
Przepraszam! No cóż, studia to studia, i wbrew pozorom na wykładach nie zawsze się śpi. Postaram się jednak pisać jak najczęściej ;)

czwartek, 3 października 2013

Rozdział IV

   Upewniając się, że śmiertelnik śpi, wyszłam na zewnątrz. Użyłam mego tajnego daru i zmieniłam kolor skrzydeł na smolistą czerń. Z niewielkim bojowym oprzyrządowaniem wzbiłam się w nocne niebo.
   Dlaczego Lucyfer może chcieć śmiertelnika? Nie miałam zielonego pojęcia, jednak jednego byłam pewna. Skoro Szatan chciał dostać go w swoje parszywe łapska, nie mogłam tego dopuścić. Coś musiało w nim być. Oczywiście sama zdążyłam to zauważyć w chwili, w której zobaczyłam go po raz pierwszy. Konkretniej rzecz ujmując - jego umysł posiadał naturalną barierę świadomości, której zwykli śmiertelnicy nie posiadali. Nie docierała do mnie żadna jego myśl, nie mogłam zawładnąć nad jego umysłem. Nakłonienie go do swej woli bądź wymazanie wspomnień byłoby nie lada wyczynem. Było to... coś naturalnego dla aniołów.
   - Cholera! - Jak mogłam to zlekceważyć?! Czy naprawdę jestem aż tak głupia?
   Ucieczka z piekła cię wykończyła. Byłaś zmęczona, Alfajirio.
   Na dźwięk głębokiego, tak dobrze znanego, głębokiego męskiego głosu, serce przestało mi bić, a skrzydła przestały młócić powietrze. Zaczęłam gwałtownie spadać. To niemożliwe. Nie. Wydawało mi się. To nie może być prawda.
   Wyląduj, Alfajirio.
   Z łomoczącym sercem i płytkim oddechem natychmiast wykonałam polecenie. Opadając zmieniłam kolor skrzydeł na biel poprzetykaną granatem i ciemną zielenią, jednak nie zmieniłam stroju. Wciąż miałam na sobie obcisłe czarne spodnie, dopasowany granatowy top na ramiączkach, miecz na plecach i sztylet w pochwie przyczepionej do lewego ramienia.
   Wylądowałam niezgrabnie, z trudem utrzymując się na drżących nogach. Po chwili pojawił się w samym centrum kwiecistej łąki. Dokładnie taki, jakim go zapamiętałam.
   Boso, w skórzanych spodniach, nagi od pasa w górę, ze skrzydłami koloru lśniącej, niemal oślepiającej bieli z pasmami czerni złota. Ostre rysy twarzy, bursztynowe oczy zaglądające na samo dno duszy, prosty nos i usta mogące skusić do największego grzechu; czarne jak noc włosy związane na karku rzemykiem.
   - Rasuil! - Z okrzykiem radości i łzami płynącymi po twarzy wskoczyłam w jego rozpostarte szeroko ramiona.
   Przycisnął mnie mocno do piersi, chowając nos w mych rozpuszczonych włosach. Rozkoszowałam się jego obecnością. Złożył delikatny jak piórko pocałunek na czubku mojej głowy.
   - Po twoim zachowaniu wnioskuję, że tęskniłaś.
   - Myślałam, że już cię nie zobaczę. Tęskniłam przez cały czas. Jak mogłabym nie?
   - A jednak odeszłaś ode mnie.
   Odchyliłam głowę, by spojrzeć w jego ciemne oczy, w których radość tworzyła nietypową mieszankę z żalem i czymś, co trudno było mi sprecyzować. Smutkiem? Pretensjami?
   - Zostawiłam? To ty odszedłeś na wojnę, nie wiedząc, czy z niej wrócisz i nie raczyłeś mi o rtm powiedzieć. Dowiedziałam się, gdy ty byłeś zbyt daleko bym mogła cię dogonić.
   - Zostawiłem list. Prosiłem, byś czekała. A ty uciekłaś z nieba... Wprost w ramiona Lucyfera.
   - Nie było cię przez tysiące lat! Nie było cię, gdy wszyscy inni wojownicy wrócili! Myślałam, że zostałeś zniszczony! - początkowa radość po ujrzeniu najlepszego przyjaciela w dłużącej się wieczności zastąpił gniew.
   - Więc uciekłaś.
   - Bez ciebie nie było już takie samo. Poza tym, nie było chętnych do... ujarzmienia mego buntowniczego charakteru, że tak to ujmę. Tylko ty potrafiłeś nakłonić mnie do racjonalnego zachowania. Kiedy zniknąłeś, zostałam sama. Dobrze wiesz, że miałam szacunek innych aniołów, bo byłam wojowniczką. No i twoją przyjaciółką. Niebo stało się dla mnie nudnym miejscem. Piekło przyniosło mi pewnego rodzaju ukojenie. Przynajmniej do czasu.
   Spojrzał na mnie pytająco, unosząc w górę jedną brew.
   - Chciał mną rządzić. Tylko Pan ma do tego prawo.
   Nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się we mnie tym dziwnym spojrzeniem. Ja z kolei nie wiedziałam, co myśleć. Nigdy jeszcze nie odczuwałam takiej radości. I upokorzenia, choć o tym starałam się nie myśleć.
   - Kiedy wróciłeś? Co się właściwie stało? Gdzie byłeś? Rasuilu, powiedz mi.
   Skrzywił się. Nie przepadał za tą formą swego imienia, zawsze powtarzał, że Raguel brzmi poważniej, dostojniej - tak jak powinno brzmieć imię sędziego bożego. Odpowiedział dopiero po chwili, a jego słowa z pewnością nie były tym, czego mogłabym się spodziewać.
   - Przetrzymywał i torturował mnie twój kochanek. Chciał zmusić mnie, bym skontaktował się z tobą i namówił na przybycie do piekła. Chciał, żebyś była jego. A ty sama do niego poszłaś. Uwolnił mnie w chwili, w której wstąpiłaś do piekła.
   Gdyby nie trzymał mnie tak mocno, niewątpliwie straciłabym grunt nad nogami. W oczach zabłysły mi łzy.
   - Nie płacz, Alfajirio. Jesteś wojowniczką.
   Miał rację. Byłam wojowniczką. Uśmiechnęłam się, dostrzegając cień dumy w jego oczach.
   - Co teraz będzie? Co dzieje się w domu? - spytałam cicho.
   - A więc nadal traktujesz niebo jako dom?
   - Oczywiście. Nigdy nie wyrzekłam się Pana.
   - A mnie? Czy mnie się wyrzekłaś? - spytał cicho, nachylając się w moją stronę.
   Już miałam odpowiedzieć, gdy spomiędzy otaczających polankę leśnych drzew wyłonił się Jason.
   - A więc to jest ten śmiertelnik, Alfajirio? - Jego oczy ciskały błyskawice, gdy wpatrywał się w chłopaka.
   - Co tu się dzieje? - spytał tamten, wpatrując się w nas jak zahipnotyzowany.
   - Raguelu - zaczęłam, używając oficjalnej formy jego imienia. - To Jason. Jasonie, poznaj Raguela... mściciela, sędziego bożego... i mojego najlepszego przyjaciela.


----------------------------------------
Ha! Szok, no nie? ;D
Początkowa planowałam zrobić go jej niebiańskim mężem, ale uznałam, że to może być lekka... przeginka. Ale to nie znaczy, że nie będzie ciekawie... :D
Za błędy i niedociągnięcia przepraszam, jeśli takowe się pojawiły. Poprawię je w wolnej chwili.

piątek, 20 września 2013

Rozdział III

   - Czy twój dziadek nadal żyje? - spytałam ostro. Chyba zbyt ostro, bowiem ciemnowłosy chłoptaś skulił się nieco.
   - Nie. Zmarł dwa lata temu. Hej, uspokój się! To nie moja wina!
   Dopiero gdy zaczął wrzeszczeć zorientowałam się, że całą mą osobę otaczają piekielne płomienie. Biała sukienka automatycznie zastąpiona została czarnymi skórzanymi spodniami i wygodnym obcisłym topem z otworami na skrzydła, które stały się smoliście czarne. Na biodrach pewnie spoczywał pas z bronią a w dłoni trzymałam czarny miecz ze zbrojowni samego Szatana. Nawet nie zorientowałam się, kiedy to zrobiłam.
   - Ta, wiem. Chyba, że to ty go zabiłeś.
   - Co? Nie! Zmarł na zawał! Czy mogłabyś łaskawie nie mierzyć tym czymś w moją twarz?!
   Nie słuchałam go. Podrzucałam miecz z jednej dłoni do drugiej gorączkowo usiłując coś wymyślić. Jeśli kogoś naprawdę powinnam się bać, tą osobą był właśnie Raphael. Sprawy nie ułatwiał fakt, że kilka razy próbowałam go zabić. Cholera...
   - Mamy problem, chłoptasiu.
   - My?
   - Tak, my. Planowałam wymazać ci wspomnienia i puścić wolno, jednak skoro widziałeś mojego wuja pozostaje mi zamordowanie cię, a i to nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Mimo wszystko, chwilowo możesz mi się przydać.
   - Wuja? Ten anioł był twoim wujem? I dlaczego miałoby mi grozić jakieś niebezpieczeństwo?
   - Ta, poniekąd był. Chociaż to trochę skomplikowane - odparłam automatyczne, choć byłam pochłonięta czymś zupełnie innym. Był tu, i wiedział, że ja się tu pojawię. Starzec nie żyje, ale przecież złożył przysięgę. A to oznacza, że powierzył swoje zadanie komuś innemu. Co z kolei sprowadza się do tego, że mam przechlapane, bowiem ucieczka nie miała najmniejszego sensu. Jeśli ktoś oczekiwał anioła, na pewno wie już o mojej obecności. Że też nie pomyślałam, żeby się ukryć!
   - A co to oznacza?
   - Nie mamy na to czasu. Musimy się ukryć.
   - Ale dlaczego?
   - Słuchaj, młody śmiertelniku. Mogłabym cię zabić jednym spojrzeniem, jedną myślą nakłonić do robienia rzeczy, których z własnej woli nie zrobiłbyś nigdy w życiu. Ale nie robię tego, więc czy z łaski swojej mógłbyś mi choć po części zaufać? Założę się, że już jestem ścigana. - wysyczałam patrząc mu prosto w oczy. - A teraz chodź tu - warknęłam, wyciągając rękę w jego stronę.
   Spojrzał nieufnie na mą dłoń, jednak nie wykonał najmniejszego ruchu w moją stronę. Klnąc po nosem zrobiłam krok w jego stronę, i zanim zdołał zorientować się w sytuacji, już byliśmy w powietrzu.
   - Ale czad! - krzyknął, gdy trzymając go w pasie mknęłam ku wzgórzom. Muszą być tam jakieś jaskinie.
   - Zamknij oczy, śmiertelny chłoptasiu. Nie ma czasu na zwiedzanie. Polecimy naprawdę szybko.

   Piętnaście minut później, wylądowaliśmy na skraju jednej z jaskiń, w której z powodu braku dostępu ludzka noga nie stanęła od niemal trzech tysięcy lat.
   Wiedziałam gdzie dokładnie można znaleźć pozostałości po ukrytej osadzie, znałam dokładnie jej przeszłość. Znałam każdy tunel tej niezdobytej jaskini.
   Postawiłam śmiertelnika, który oczywiście od razu padł na ziemię. Wzdychając ciężko, postawiłam go na nogi i przytrzymałam za ramię, dopóki nie był w stanie złapać równowagi. To zabawne, jak słabi i silni jednocześnie są śmiertelnicy.
   Kiedy pewniej stanął na nogach, uśmiechnął się do mnie szeroko, niczym mały chłopiec, który dostał właśnie wymarzoną zabawkę.
   - To było genialne! - krzyknął, a jego głos poniósł się echem po jaskini.
   Odwróciłam się w stronę, z której przylecieliśmy. Polana znajdowała się teraz daleko w dole, niedostrzegalna dla zwykłego człowieka. Ja jednak widziałam ją aż nazbyt wyraźnie. Zgodnie z moimi podejrzeniami, spomiędzy drzew jeden po drugim wypadali na nią mężczyźni dzierżąc dzidy i karabiny maszynowe. Jakby to mogło mnie w jakiś sposób zranić...
   - Chodźmy - odezwałam się, a mój głos przepełniony był melancholią. Śmiertelnik bez słowa ruszył za mną.
   Bezwiednie stworzyłam kulę światła, choć mi nie była do niczego potrzebna. Czekał nas godzinny marsz, a ja nie miałam ochoty roztrząsać tego, co się dzieje. Zamiast tego zaczęłam opowiadać o mieszkających tu niegdyś ludziach.
   - Kiedyś ten teren wyglądał zupełnie inaczej, zresztą jak cała planeta. Tą siec jaskiń zajmowały trzy plemienia żyjące ze sobą w przyjaźni. Wspólnie chodzili na polowania, wodzowie i szamani wspólnie rządzili, wymieniali się radami, wydawali swe córki mężczyznom z innych klanów. Patrz tam - mówiąc, przekierowałam światło na korytarz odchodzący w prawo od głównego. Kula powiększyła się, oświetlając zachowany wyjątkowo dobrze szkielet mamuta.
   - O, cholera! Czy to naprawdę...
   - Tak, to mamut. Kawałek dalej znajdują się szczątki wodza jednego z plemion, który zabił owego zwierza.
   - Skąd ty to wszystko wiesz? - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym uznania. W odpowiedzi zaśmiałam się cicho.
   - Jestem aniołem, śmiertelniku. Nie zapominaj o tym.
   - Jason. Mam na imię Jason. I z całym szacunkiem, ale niekoniecznie przypominasz anioła.
   - A kogo? Diabła?
   - Kiwnął nieśmiało głową.
   - W pewnym sensie masz rację. Ostatnie kilkaset lat spędziłam w Piekle.
   Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bowiem otworzył szeroko oczy i ze świstem wciągnął powietrze.
   - To wiele by wyjaśniało.
   Nie skomentowałam tego. Zamiast tego powiedziałam:
   - Jesteśmy na miejscu.
   Oświetliłam kotarę niebiańskim blaskiem i ogrzałam piekielnym ogniem. Stworzyłam dwa ogromne łóżka z baldachimami, mniejszą komnatę uczyniłam łazienką. W rogu stworzyłam mini kuchnię z pełnym wyposażeniem i napędzaną mocą lodówką. Pośrodku komnaty pojawiła się sofa w kształcie litery L, stolik, dwa fotele i plazmowy telewizor stojący pewnie na niewielkiej szafce. Na stoliku stała butelka coli, dwie szklanki i pudełko parującej pizzy.
   Jason patrzył przez chwilę oniemiały, a potem rzucił się na pizzę.
   - Rozgość się. Ja muszę coś załatwić.
   Usiadłam po turecku na łóżku i zamknęłam oczy. Odnalazłam używaną tak często przez ostatnie lata ścieżkę umysłową i przesłałam wiadomość.
   Lucyferze.
   Och, moja piękna pani. Gdzież to się teraz podziewasz? Chętnie bym cię odwiedził. Odeszłaś tak bez pożegnania...
   Odpuść sobie. Mamy problem.
   Słucham, ma pani.
   Raphael powrócił. Będę potrzebowała pomocy.
   Dlaczego miałbym ci pomóc? Jestem Szatanem, ja nie pomagam.
   Ale musisz chronić własny tyłek, do którego on chce się dobrać. 
   Pomogę ci, odezwał się, gdy już traciłam nadzieję. Jednak nie za darmo.
   Podaj swoją cenę, władco piekieł.
   Twój śmiertelnik.

-------------------------------------------------

Po jakże długim czasie, powstał trzeci rozdział. Miałam z nim małe problemy, sama do końca nie wiedziałam, jaki jest cel tej opowieści. Teraz jednak fabuła powoli nabiera kształtu, więc rozdziały będą pojawiać się z większą regularnością ;)
 

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział II

   Wpatrywałam się w przybysza z wściekłością połączoną z nutką rozbawienia i obrzydzenia.
   Wyglądał tragicznie. Ubranie, które niegdyś było pewnie modne, teraz zwisało w strzępach z wychudzonej sylwetki. Z przetłuszczonych, od dawna nie przycinanych włosów wolno spływało błoto. Kilkudniowy zarost także nim ociekał. Zapadnięta twarz nieznajomego wyrażała szok i uwielbienie. Ślinił się niczym świnia nad korytem, a w oczach koloru mchu tlił się błysk, którego nie sposób określić. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat.
   Poruszał ustami niczym ryba wyciągnięta z wody. Gdy w końcu udało mu się wydobyć z siebie głos, dosłyszałam słowo, którego wypowiadanie w Niebie było surowo zakazane. Chwilę później błysnął białkami i ponownie padł twarzą w błoto.
   Ignorując tę część mnie, która kazała pozbyć się intruza, zbliżyłam się do chłopaka. Chwyciłam go za ramiona zaciągnęłam go w stronę strumyka.
   Nie zastanawiając się zbyt wiele wrzuciłam go wprost w lodowaty błękit. Manewr odniósł skutek. Chwilę później krzycząc głośno chłopak poderwał się na nogi.
   Stojąc plecami do mnie rozglądał się na boki jak szalony. Tłumiąc chichot pochyliłam się do przodu i okryłam kark młodzieńca najchłodniejszym z podmuchów wiatru.
   - Buuu... Szukasz kogoś, kochanieńki?
   Wrzeszcząc obrócił się w moją stronę. W oczach miał taki strach, że przez chwilę zrobiło mi się go żal. Zmieniłam zdanie gdy jego wzrok powędrował do moich rozłożonych szeroko skrzydeł. Chwilę później za wzrokiem powędrowała drżąca lekko dłoń.
   Nie zastanawiając się, pchnęłam chłopaka z powrotem do wody. Pech chciał, że nie kontrolowałam użycia siły.
   Wzbiłam się w powietrze i opuściłam sto metrów dalej, gdzie wylądował chłopak. Gdy zgrabnie stanęłam tuż obok niego, skulił się ze strachu.
   - Nigdy, przenigdy nie dotykaj moich skrzydeł - warknęłam. - Albo poznasz czym jest prawdziwy gniew anielicy.
   Odezwał się dopiero po chwili. Jego słowa kompletnie mnie zaskoczyły.
   - Widziałem już istotę taką jak ty.

***

   - Kłamiesz - odparła nienaturalnie spokojnym głosem.
   - Nie. Widziałem go.
   - Gdybyś widział anioła, już być nie żył. 
   - W takim razie przemawiasz do trupa.

***

   Choć od zewnątrz wyglądałam zupełnie spokojnie, wewnątrz szalał huragan. Jedna z najważniejszych zasad głosiła, że jeśli śmiertelnik ujrzy stworzenie niebiańskie bądź piekielne, jego wspomnienia muszą zostać wymazane, lub dany osobnik musiał zostać zlikwidowany. Jednak pewność w głosie i wyrazie twarzy chłopaka nie świadczyła o kłamstwie.
   Z westchnieniem poderwałam się do góry i podleciałam do głazów znajdujących się po drugiej stronie polany. Wybrałam najrówniejszy i mocą przeniosłam go nad strumyk. 
   Chłopak źle zinterpretował me intencje, bowiem wyskoczył z wody i z wrzaskiem rzucił się w stronę lasu. Zaśmiałam się głośno opuszczając głaz i opadając na niego lekko.

 ***

   Dokąd biegniesz, przystojniaczku? - Głos rozbrzmiewał mi wewnątrz czaszki. Wróć. - Czysty. Kuszący. Najdelikatniejszy z szeptów. Rozkaz, którego nie sposób zlekceważyć. 

***

   - Kiedy widziałeś tego anioła?
   - Gdy miałem pięć lat.
   - Opowiedz mi o tym.
   W każdym zdaniu ukryłam nakaz. Nieszczęsna anielskość gorąco się przeciw temu buntowała, jednak nie miałam wyboru.
   - To było tu, na tej polanie. Spacerowałem po lesie zapoznając się z tą częścią lasu. Nie zamierzałem tu iść, lecz nogi same prowadziły mnie w tą stronę. Kiedy wszedłem na polanę zobaczyłem ich. Było ich dwóch. Anioł był najwspanialszą istotą jaką kiedykolwiek widziałem. Brązowe włosy muśnięte promieniem słońca, oczy koloru najintensywniejszego błękitu. A jego skrzydła... Były ogromne. Granatowe niczym niebo tuż po schowaniu się słońca za horyzontem, każde pióro z połyskującą czarną obwódką z jednej strony. Lśnił. Cała jego postać emanowała mocą.
   Nie musiałam słyszeć więcej by wiedzieć o jakiego anioła chodzi.Raphael. Moja jedyna rodzina. Ostatni z moich wujów. Ten, o którym krążyły legendy. Bezlitosny zabójca ogarnięty szaleństwem. Anioł, którego nieśmiertelność trwała zbyt długo.
   - A drugi mężczyzna? 
   - Drugim mężczyzną był mój dziadek. Rozmawiali jak starzy przyjaciele. Skrzydlaty prosił dziadka o pomoc.
   - W czym? 
   - Mówił, że za kilkanaście lat przybędzie tu kobieta. Prosił, by dziadek skontaktował się z nim i zaopiekował nią, dopóki on tu nie dotrze. 
   - Mówił coś więcej o tej kobiecie? 
   - Tak. Mówił, że będzie taka jak on. W sensie, taka jak ty. Mówił, że jej włosy mają kolor najgłębszej czerni, a oczy mlecznej czekolady. Że może nie wyglądać na dorosłą kobietę, a na nastolatkę, i żeby to go nie zwiodło. Że jeśli tylko chce może zniszczyć miasta. Że jej charakter będzie mieszaniną anioła i diabła. 
   Po chwili milczenia poderwał głowę i spojrzał wprost na mnie. 
   - To ty. Mówił o tobie. 

-----------------------------
No i mamy drugi rozdział! Choć miało to być tylko ćwiczenie, zaczyna mi się coraz bardziej podobać. 
Za wszelkie błędy przepraszam.
Za wszelkie komentarze dziękuję ;)

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział I

   Czasami, gdy człowiek wybudzi się z trwającej długo śpiączki okazuje się, że przez cały czas był świadomy. Słyszał, czuł... Jednak nie mógł nic zrobić. Tkwił w pułapce dźwięków, odczuć i własnych myśli, nie mogąc w niczym uczestniczyć.
   Tak właśnie czułam się zarówno w Niebie, jak i Piekle. Przez wieki obserwowałam rozwój cywilizacji, byłam świadkiem wzlotów i upadków ludzkości. Istniałam w zaświatach niczym widz siedzący przed ekranem i bezradnie śledzący losy filmowych bohaterów czy przebieg sportowych rozgrywek. Po tylu latach bezczynności miałam wreszcie dowiedzieć się, czym jest życie.
   W chwili obecnej nie byłam nim zachwycona. Od wieków marzyłam, by móc pospacerować po lesie. Teraz, gdy moje marzenie się spełniło, chciałam tylko jak najszybciej się stąd wydostać. Pokrzywy, szyszki, małe gałązki i inne różności raniły moje bose stopy. Biała sukienka przed kolano była cała upstrzona ptasim łajnem i żywicą. Wolę nawet nie zastanawiać się, w jakim stanie są włosy. Chronienie skrzydeł odbierało wiele sił.
   Nie tak to sobie wyobrażałam. To powinno być coś pięknego - beztroski spacer leśnymi ścieżkami w blasku słońca, przy akompaniamencie śpiewu ptaków i szumu liści. Tymczasem znajdowałam się w gęstych chaszczach, a nigdzie nie było widać wyjścia. Nie było też możliwości wzniesienia się w powietrze.
   Na poważnie zaczynałam rozważać wypalenie roślinności nade mną, by móc się stąd wydostać. Diabelska część mnie całkowicie popierała ten pomysł.
   Sfrustrowana z trudem obróciłam się wokół własnej osi, usiłując wypatrzyć jakieś wyjście. Jeśli moi niebiańscy czy piekielni znajomi obserwują mnie w tej chwili, muszą mieć niezły ubaw.
   Kilkanaście metrów przede mną roślinność wydawała się jakby rzadsza. Niestety, od możliwego przejścia oddzielała mnie kępa nienaturalnie wysokich pokrzyw.
   Zrobiłam zaledwie dwa kroki w tamtą stronę, gdy poczułam coś dziwnego. Spuściłam wzrok na lewą dłoń, skąd pochodziło dziwaczne doznanie. Po ręce pędził mi... gigantyczny pająk. Machając ręką i drąc się jak szalona, puściłam się biegiem w pokrzywy. Ku mej uldze, za nimi rzeczywiście majaczyło wyjście.
   Gdy tylko wydostałam się na niewielką polanę, wzbiłam się w powietrze i wyczyściłam sukienkę. Zadowolona, że koszmar wreszcie dobiegł końca, podleciałam do niewielkiego leśnego strumyka, który pomógł schłodzić poranione nogi.
   
***

   Pochyliłem się, zaciskając mocno powieki, a dłonie kurczowo przyciskając do żołądka. Zwymiotowałem pod najbliższym drzewem. Znowu. Ślady wymiocin były niczym ścieżka prowadząca prosto do mnie. 
   Nigdy więcej nie tknę padliny, choćbym miał umrzeć z głodu.
   Nie musiałem się widzieć by wiedzieć, że wyglądam żałośnie. Nie kąpałem się i nie zmieniałem ubrań od ponad tygodnia. Nie było czasu na zabieranie jakichkolwiek rzeczy.
   Wytężyłem wzrok wypatrując końca ścieżki. Jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów. Wtedy dotrę na polanę, a przez nią nad strumyk. Umyję się. Napiję czyściutkiej, świeżej górskiej wody.
   Uśmiechnąłem się rozmarzony. Może uda mi się złapać jakąś rybę? Mógłbym znaleźć kawałek szkła, rozpalić ognisko i upiec sobie pyszną, soczystą rybkę. 
   Zamknąłem usta i potrząsnąłem energicznie głową chcąc doprowadzić umysł do porządku. Jeszcze chwila, a ślina zaczęłaby ściekać mi po brodzie. 
   Kilkanaście ostatnich metrów dzielących mnie do polany pokonałem biegiem. Dziwne, że starczyło mi na to sił.
   Zagłębiony w marzeniach o czystej wodzie, nie zauważyłem przewróconego drzewa leżącego u wylotu ścieżki. Runąłem na ziemię, twarzą lądując w błocie.
   Klnąc siarczyście uniosłem się na kolana, jednocześnie pozbywając się błota z oczu. Rozglądałem się zdezorientowany, nie wiedząc do końca co się właściwie stało. Zaśmiałem się głośno, uświadamiając sobie własną głupotę. Gdy mój wzrok powędrował w stronę strumyka, zamarłem. W stawie stała dziewczyna.
  Była to najpiękniejsza istota jaką w życiu widziałem. Nie, żebym naoglądał się ich nie wiadomo jak wiele. 
   Włosy, tak czarne że wydawały się granatowe, spływały swobodnie aż do krągłych bioder. Poruszane lekkim wietrzykiem wydawały się żyć własnym życiem.  Opinająca idealne ciało  krótka biała sukienka przyozdobiona gdzieniegdzie czarną koronką, rozszerzała się ku dołowi ukazując idealne, długie nogi, niknące w wodzie gdzieś na wysokości łydek. Z pełnych ust z wolna znikał uśmiech. Wielkie piwne oczy wpatrywały się we mnie z mieszaniną zaciekawienia i czegoś jeszcze, czego nie dało się rozszyfrować. Była uosobieniem sennych marzeń każdego nastolatka. 
   Zaślepiony jej pięknem dopiero po chwili zauważyłem, że coś w niej nie gra.
   Z pleców dziewczyny wyrastały ogromne, biało-czarne skrzydła. 


---------------------------------
Hmmm.... lol. Nie mam pojęcia dlaczego wygląda to tak, jak wygląda. Czytam to, czytam... I nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Dawno już nie napisałam czegoś tak bezsensownego.
Proszę o wybaczenie błędów - pisząc ten rozdział nie czułam się najlepiej. Postaram się wszystko poprawić gdy będę się czuć już w miarę normalnie.
Jak już wspominałam na blogu o Gees, traktuję to... coś, jako formę ćwiczeń, więc nie wymagajcie od tej historii zbyt wiele kunsztu i precyzji. Obiecuję jednak, że będzie zabawnie - i to bardzo :D 
Co myślicie o nowym wyglądzie bloga? To pierwszy szablon jaki udało mi się zrobić, i według mnie wyszedł nie najgorzej.

Koniec zanudzania. Niecierpliwie wyczekuję Waszych opinii ;)

piątek, 7 czerwca 2013

Prolog

   Upadły Anioł. Pierwsze skojarzenie? Anioł, który ośmielił sprzeciwić się Bogu. To prawda. Wszystkim wydaje się też, że ci, którzy ośmielą się sprzeciwić wielkiemu Stwórcy zostają pozbawieni skrzydeł i strąceni do Piekła, gdzie włada nimi Lucyfer. Każdy, kto tak myśli, jest w wielkim błędzie. Lucek sam stworzył Piekło, zaprosił tam kilku kumpli i zaczął rozkręcać interes, który miał być konkurencją dla wielkiego Boga. Ten zaś, zazdroszcząc Lucyferowi sukcesu, zaczął wmawiać ludziom, jak okropnym miejscem jest Piekło. A ludzie wierzyli, wyobrażali je sobie jako potworne miejsce. Piekło ma jednak wielką tajemnicę, którą odkryłam, przebywając tam przez jakiś czas. Istotnie, dla jednych Piekło było najgorszym koszmarem. Dla innych jednak - istnym rajem.
   Ahhh, Piekło... Tyleż wspomnień! Był to jeden z lepszych okresów mej odwiecznej egzystencji. Kto by pomyślał, że w zaledwie dwieście lat wzniosę się na sam szczyt Piekielnych władz? Wybudowali dla mnie nawet wielki tron, który ustawiono obok tronu Lucka. W istocie, podobało mi się tam. Byłam tam jedyną Nieupadłą. Jak to możliwe? Nie pozbawiono mnie boskości, bowiem nie sprzeciwiłam się Bogu. Zwyczajnie zwiałam z Nieba - znudziło mi się. Wszystko było tam takie poukładane, czyste, idealne... A Piekło? No cóż, Piekło było inne. I nie, nie znajduje się ono pod powierzchnią, w samym jądrze planety zwanej Ziemią. Znajduje się ono w zupełnie innej rzeczywistości. Dokładnie naprzeciw Nieba. Dla mnie było całkiem przyjemną miejscówką. Do czasu. Odeszłam i stamtąd – ponownie zwiałam. Uciekłam od wielkiego Lucyfera. Byłam jego panią, i właśnie to mi się nie spodobało. Sądził, że może mną pomiatać, a ja będę go grzecznie słuchać. Mylił się, i to bardzo. Kilkaset lat w jego obecności zmieniło mnie nie do poznania. Wydawać się może, że to niewiele. Jednak gdy trafiasz do Piekła, czas jakby spowalniał. Czułam się, jakbym spędziła tam tyle czasu co w Niebie.  
   Uciekając, natrafiłam na przejście do innej rzeczywistości. Nie wiedząc w co się pakuję, wleciałam w nie. Okazało się, że trafiłam do miejsca, któremu z uwielbieniem przyglądałam się od wieków. Trafiłam do swego nowego domu - na Ziemię.


-----------------------------------------
No i mamy prolog. Nie mam zielonego pojęcia, czy komuś się to spodoba. Mam nadzieję, że historia Anielico - Diablicy się Wam spodoba ;)
Do tych, którzy czytają historię Gees - tak spodobało mi się to imię, że zwyczajnie musiałam nazwać tak tę bohaterkę ^^