poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział VII

   Z rosnącą satysfakcją obserwowałem rozjuszoną niebiańską małżonkę. Rozmowa ze śmiertelnikiem chyba jednak nie była takim złym pomysłem. Zapowiadała się świetna zabawa.
   - Och... Zaraz, to anioły mogą zawierać małżeństwa? - Chłopaczyna usiłował nie okazać, jak bardzo ta informacja wyprowadziła go z równowagi.
   - Ależ oczywiście - prychnąłem. - Jednak nie na ludzkich zasadach. - Tu posłałem znaczące spojrzenie tej, którą wybrały dla mnie wyższe siły.
   - Nie zrezygnuję, nie licz na to - warknęła, a w jej dłoni zmaterializował się piekielny miecz. Trzymała go zadziwiająco pewnie, jak na drobną anielicę, która owego oręża dzierżyć nie powinna.
   - Znasz zasady - odparłem, próbując nie wybuchnąć śmiechem w wyniku obserwacji jej bezowocnych prób zapanowania nad sobą.
   - Jakie zasady? - zainteresował się Jason.
   Typowe. Tacy jak on zawsze pakują się tam, gdzie się ich nie chce. A może jednak się go pozbyć...
   - W małżeńskiej parze może być tylko jeden wojownik - odparłem, plan rozszarpania dzieciaka zostawiając na później.
   - A mnie oficjalnie uznano za wdowę! I tym właśnie jestem! Wdową - krzyknęła, automatycznie przybierając swój wojenny strój. Bardzo seksowny strój.
   - Owszem, tak było. Jednak powróciłem, i już wkrótce na powrót zyskasz swój stary status.
   - Wcale go nie chcę - syknęła, rozbawiając mnie jeszcze bardziej. Zawsze potrafiła ubarwić mi wieczność, i, jak widać, nie uległo to zmianie.
   - Alfajirio, jesteś aniołem, nie człowiekiem. My nie wybieramy, a przyjmujemy rozkazy.
   - Nie wybierałam sobie tego. Stworzono mnie wojowniczką i nie zamierzam z tego rezygnować. I ani ty, ani twoi archanielscy koleżkowie mnie do tego nie zmusicie. - Po tych słowach odwróciła się i wystrzeliła na zewnątrz niczym proca.
   Urocze.
   - Chyba się pogubiłem. Kim ona w zasadzie była zanim ogłoszono ją wdową?
   - To historia na inną okazję, śmiertelniku. Być może pożyjesz na tyle długo, by jej wysłuchać.


   Alfajiri nie ma już od trzech dni. Jej anielski koleżka też zniknął, więc musiałem chodzić na polowania i łapać króliki. Zgodnie ze złożoną sobie obietnicą, padlinę omijałem szerokim łukiem. Kiedy tak odkrywałem nowe ścieżki starałem skupiać się na rozpoznawaniu roślin i grzybów zamiast rozmyślać o ojcu. Czasami nawet mi się to udawało. Czasami.
   Dziś nie miałem tyle szczęścia. Echa przeszłości dopadły mnie, gdy leżałem na nasłonecznionej skale, odkrytej podczas podążania szlakiem dzikich malin. Jednak pamięć nie wywlokła na wierzch wspomnień związanych z mym rodzicielem, a kimś zupełnie innym. Moim dziadkiem, ojcem mojej matki.
   Gorąco. Strasznie gorąco. Zdjąłem czarną bluzę i powiesiłem ją na gałęzi. Usiadłem na miękkim mchu, zdjąłem buty, pozbyłem się skarpetek i ponownie założyłem trampki. Skarpetki zwinąłem w kulkę i wsadziłem w kieszeń bluzy. 
   Przede mną były dwie ścieżki. Planowałem pójść nad strumień i kamieniami płoszyć pływające po nim kaczki i sprawiać, że ryby będą wyskakiwać z wody. Może upolowałbym zająca. Tata byłby dumny.
  Jednak nogi poprowadziły mnie drugą ścieżką, którą nie szedłem nigdy wcześniej. Spacerując zrywałem jagody i zjadałem je po wytarciu o brzeg koszulki z wizerunkiem Supermana. 
   Po kilku minutach krzaki zaczęły się przerzedzać, a do mych uszu dotarły głosy dwóch osób. Bez żadnych problemów rozpoznałem jeden z nich. Dziadek! Pognałem do przodu zgniatając jagody w pulchnych palcach. Już miałem głośno go zawołać, gdy zobaczyłem z kim rozmawia. Był to wysoki i straszny człowiek. I miał skrzydła. 
   Morderca.
   Tak mówił tata. Że ludzie ze skrzydłami to mordercy, ale że ja mogę im ufać, bo on jest moim tatą. Kiedy mi to powiedział uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową, chociaż go nie zrozumiałem. Tata często mówił rzeczy, których nie rozumiałem. Na przykład, że nie jestem zwykłym dzieckiem. Ale przecież jestem zwykłym dzieckiem. Czasami tylko udaję, że jestem Supermanem i ratuję świat.
   Stałem wśród krzewów i zafascynowany patrzyłem na pana ze skrzydłami. Tata często o nich opowiadał, ale nigdy żadnego nie widziałem. Zawsze mi się wydawało że zmyśla. Że anioły nie istnieją tak naprawdę, a on tylko tak mnie straszy kiedy jestem niegrzeczny.
   Ale on miał skrzydła. I wydawały się takie miękkie, że miałem ochotę ich dotknąć. Już nawet zrobiłem krok w ich stronę.
   Ale wtedy mężczyzna się odezwał.
   - Wiesz, dlaczego tu jestem.
   - Czego chcesz tym razem?
   - Nie uczono cię, by zwracać się z szacunkiem do tych, którym zawdzięczasz życie?
   - Co to za życie? Oszukałeś mnie! I teraz masz jeszcze czelność mówić, że powinienem być ci wdzięczny? I oddawać przysługi? Ty podstępny...
   - Dotrzymałem danego słowa - uśmiechnął się zimno. - Chciałeś wrócić na Ziemię i żyć wśród ludzi. A ja ci to umożliwiłem.
   - Pozbawiając mnie dopiero co nadanych skrzydeł i przywilejów! Zrobiłeś mnie wygnańcem!
   - Nie mam czasu na czcze pogaduszki. Zrobisz co zechcę, czy ci się to podoba czy nie. Inaczej ostatecznie zakończę twe żywota. 
   - Mów. - Dziadek był cały czerwony, zacisnął dłonie w pięści jak zawsze, kiedy był zdenerwowany. 
   - Za kilkanaście lat przybędzie tu boże dziecię. Krew z mojej krwi, ręka z ręki Pana. 
   - Co mam z nią zrobić? 
   - Pilnować do dnia, w którym będę mógł osobiście się nią zająć. 
   - Nie chcesz, bym ją zgładził? - Dziadek był wyraźnie zaskoczony.
   - Nie tym razem. Znacznie bardziej przyda mi się żywa.
   - Jak będzie wyglądała? 
   - Włosy jej będą czarne niczym tafla jeziora o północy, oczy koloru najlepszej mlecznej czekolady, pełne usta koloru wiśni. 
   - Jaka będzie? 
   - Będzie aniołem i demonem jednocześnie. W jednej chwili będzie ratować pisklęta kosztem własnych piór, w następnej zgładzi całą armię. Będzie tym, co najlepsze w Panu i tym, co najgorsze w najwyższym z Upadłych. 
   - Czego dokładnie ode mnie oczekujesz? 
   - Obserwuj. Pomagaj. Bądź miły i nie daj się przejrzeć. Pozwól jej wniknąć w twój umysł, jednak nie we wszystkie myśli. Nie może wiedzieć, że to ja zleciłem ci to zadanie. - Anioł rozwinął skrzydła, gotowy do startu.
   - Gdybyś planował zmienić zdanie i złamać przysięgę... niebawem znowu się spotkamy. 
   - Nie złamię przysięgi, Raphaelu. Nie śpieszy mi się do wiecznej ciemności. Jednak... Masz świadomość tego, że gdybym tylko miał pewność, że podołałbym temu zadaniu, to ciebie bym zgładził?
   Mężczyzna szczerze się roześmiał.
   - Owszem. Właśnie dlatego cała sytuacja tak bardzo mnie bawi.
   Po tych słowach machnął potężnymi skrzydłami koloru nieba tuż po zachodzie słońca, wzbijając się w bladobłękitne niebo.






 --------------------------------------------------------
OK, MOŻECIE MNIE ZABIĆ, ZASŁUŻYŁAM NA TO!

Wstyd to za słabe określenie by oddać to, co czuję w związku z zaniedbaniem tegoż bloga. Ostatnio sporo się działo. Studia w pełni, podjęcie trudnej decyzji o zamknięciu innego mojego bloga, i planowanie fabuły zupełnie innej, cudownej historii (na którą swoją drogą pod koniec mych wywodów Was zaproszę).
Teraz powracam - naprawdę. Posty pojawiać się będą co ok. dwa tygodnie - plus minus trzy dni.

wywiadzmartwa.blogspot.com
A teraz... ZAPRASZAM NA... WYWIAD Z MARTWĄ! (tytuł może i banalny, jednak historia taka nie będzie). "Wywiad z martwą" to historia Elisabeth, dziewczyny, która zginęła przez przypadek i obserwuje, co dzieje się na Ziemi po jej zniknięciu. Lata mijają, ludzie ruszają naprzód, pamięć o zmarłych zostaje zepchnięta na dalszy plan, a umarli mogą się jedynie biernie przyglądać. Chociaż... nie do końca.
wywiadzmartwa.blogspot.com






2 komentarze:

  1. Nie martw się:) Nie było Cię aż tak długo:) Brakowało mi tego bloga:) Świetny rozdział^^ Zastanwiam się jaką rolę odegra śmiertelnik ( bo wiadomo, że jakąś na pewno:)). Szczerze- zapomniałam jego imienia, ale bardzo go lubię. Ma świetny charkter:D Życzę weny i wesołych świąt! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. GRATULACJE!!! Zostałaś nominowana do LIBSTER AWARD. Więcej informacji znajdziesz na szmaragdoweoczy.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń