czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział VI

   Odwróciła się bardzo powoli, jej oczy ciskały błyskawice.
   - Pierwsza sprawa to nie twój zasrany interes śmiertelniku, a co do drugiej... Nic nie musisz wiedzieć.
   Nie dając mi szansy na jakąkolwiek reakcję odwróciła się i wyleciała z jaskini.
   I nawet nie zostawiła mi nic do jedzenia.

   Rozsiadłem się wygodniej w fotelu i włączyłem telewizor, zastanawiając się jednocześnie, jak wielką moc mają aniołowie.
   Skakałem po kanałach, bezmyślnie wpatrując się w ekran.
   Trzytysięczny odcinek mdławego melodramatu.
   Klik.
   Mecz piłki nożnej. Słowacja kontra Polska. Polacy przegrywają dwoma bramkami.
   Klik.
   Stary film wojenny, jedyne ocalałe oko rozerwanego na strzępy żołnierza wpatruje się tępo w kamerę. Po chwili rozjeżdża je czołg.
   Klik.
   Reklama "najlepszego z najlepszych" proszków do prania.
   Klik.
   Jego ojciec siedzący na czarnym fotelu, na czerwonej tapecie widniały fantazyjne czarne wzory.
   Klik.
   Kreskówka. Struś Pędziwiatr właśnie zatrzymał się na samym krańcu kanionu.
   Klik.
   Amerykańskie wydanie "Milionerów".
   Klik.
   Wtedy to do mnie dotarło. Mój ojciec? Niee, to niemożliwe...
   Klik.
   Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy sięgające ramion zebrane w kucyk z tyłu głowy. Lekko zadarty nos, pod nim bladoróżowe wargi skrzywione w szyderczym uśmieszku. Oczy koloru jadowitej zieleni wpatrujące się prosto we mnie.  Lekko rozłożone skrzydła koloru smolistej czerni.
   Zaraz, skrzydła?
   - Co do kur...
   - Nie uczyłem cię, by do ojca zwracać się z szacunkiem? - odezwał się mężczyzna z telewizora, ledwie poruszając wargami. Zawsze tak robił, gdy był czymś zniesmaczony.
   Rozejrzałem się dookoła, by upewnić się, że to co się dzieje, jest prawdą.
   Byłem zupełnie sam.
   Przyjrzałem się znienawidzonej osobie
   Uniósł brew, wciąż czekał na odpowiedź.
   - Owszem, uczyłeś. Nie ma takiej siły, która pozwoliłaby mi zapomnieć choć jedną z naszych lekcji.
   Nawet jeśli o czymś bym zapomniał, przypomniałyby mi o tym blizny, dodałem w myślach.
   - Mój syn musi być silny.
   - Daruj sobie te twoje wykłady, ojczulku. Kim naprawdę jesteś?
   - Aniołem, mój synu. Tworem powstałem z ręki samego Pana.
   - Tyle widzę. Jeszcze nie miałeś okazji mnie oślepić.
   - Nie zwracaj się takim tonem do najwyższego z Upadłych, Jasonie.
   - Czego ode mnie chcesz?
   - Żebyś powrócił na łono rodziny. I wkrótce do mnie wrócisz Jasonie, czy tego chcesz, czy nie.
   Zniknął, a na ekranie wyświetliła się animowana bajka o kucykach.
   - Nie jesteś na to trochę za stary? - odezwał się szyderczy męski głos.
   Ale ja nie słuchałem. W głowie niczym dzwon wciąż dźwięczały mi słowa ojca.
   Najwyższy z Upadłych.
   Jestem synem Szatana.
   Wszystko zalała ciemność.

   Ocknąłem się czując skurcz w prawej łydce. Gdy otworzyłem oczy zrozumiałem, dlaczego. Leżałem w pozycji w której wylądowałem na podłodze, a Boży Sędzie siedział naprzeciwko mnie podjadając frytki.
   - Teraz rozumiem, dlaczego śmiertelnicy tak chętnie to spożywają - stwierdził, wyczarowując sobie kolejną porcję. Jedną porcję.
   Kiedy oblizywał palce mimowolnie przypomniałem sobie, że ten sam język jeszcze kilka godzin temu wpychał się do gardła Alfajiri.
   - Co was łączy? - spytałem zanim zdążyłem zorientować się o co chodzi.
   Anioł uniósł pytająco brew.
   - Śpieszy ci się do grobu, śmietelniku?
   - Po prostu słyszałem jak mówicie coś o niedokończonych sprawach.
   - W porządku. Myślę, że powinieneś otrzymać kilka odpowiedzi. Jednak staraj się mądrze wybierać pytania, śmiertelniku. Nie mam zamiaru odpowiadać na wszystkie.
   - O co chodzi z waszymi niedokończonymi sprawami? - palnąłem bez zastanowienia.
   Raguel roześmiał się.
   - To jest to, co najbardziej cię interesuje?
   Wzruszyłem ramionami. Wszystko inne już wiedziałem. Moim ojcem jest sam władca piekieł i chce żebym do niego przyszedł. Nie wiem tylko, czy jako ofiara czy następca tronu. Jeśli miałbym wybierać, obstawiałbym to pierwsze.
   - Główny zarys sytuacji wygląda tak, że póki istnieję, Alfajiri nie może być wojowniczką.
   - Póki istniejesz?
   - Gdy jedno walczy, drugie w inny sposób służyć musi Panu.
   - Co? To kim wy jesteście? Kim ty dla niej jesteś?
   - Mężem. Wedle niebiańskich praw Raguel jest moim mężem - odparł zimny kobiecy głos.



----------------------------------------------------------
Studia to nie tylko chlanie, moi mili! To tony notatek i referaty. Wszędzie referaty o.O
Tak czy siak,  z ociąganiem rozdział powstał. Nie jest najwyższych lotów, ale jest. W najbliższym czasie planuję napisać kolejny ^^
Jak podoba się nowy szablon? Robienie ich idzie mi coraz lepiej ^^

Ps. Zapraszam Was do pisania na nowym blogu, którego jestem współadministratorką ^^ http://land-of-the-moon.blogspot.com/

4 komentarze:

  1. Rozdział świetny, szczerze? Nie spodziewałam się tego, że on będzie jej MĘŻEM! Heh zaskoczyłaś mnie ^^ A co do szablonu to jest ucięty, ale tak poza tym wspaniały <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż... tak zaczynać od środka jest trochę niewygodnie, ale... przecinki. Mam wrażenie, że nie jadłaś śniadania, bo w większości fragmentu interpunkcja leży.
    Podziwiam Cię za wyklepanie szablonu.
    W ostatnim zdaniu powinnaś dodać narrację. Najpierw rozmawia Jason z Raguelem a potem - bach! - pojawia się Alfajiri, choć tak naprawdę tego nie wiemy. Do tego znalazłam parę literówek.
    Co za wredna se mnie wiedźma...

    P.S. U Ciebie Szatan jest w sensie Samael, czy Lucyfer, czy może zlałaś ich w jedno?

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny. Uwielbiam to opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam i czekam na next rozdział . doczekać się nie mogę .

    OdpowiedzUsuń